Dzisiaj opowiem Wam, jak realizowany jest w Warszawie projekt Przeciwdziałanie wykluczeniu cyfrowemu osób niepełnosprawnych w Warszawie. Jest to projekt, który ma wartość 25,7 miliona złotych, a zatem naprawdę kosztowny. Za te pieniądze urząd wypożycza dwóm tysiącom osób niepełnosprawnych niepełnosprawne laptopy na pięć lat. A zatem posłuchajcie…
Projekt był realizowany bardzo długo. W informacji na stronie nie podano od kiedy, a jedynie datę zakończenia, ale moja pamięć sięga 2009 roku. Nabrał przyśpieszenia dopiero w sierpniu i wtedy zaczęły pojawiać się różne wątpliwości. Rozdzwoniły się telefony w organizacjach pozarządowych działających na rzecz osób niepełnosprawnych, a rozmówcy prosili o pomoc, bo zostali beneficjentami projektu i nie wiedzą, co teraz mają zrobić. Zacząłem się projektowi przyglądać i w końcu postanowiłem, że coś z tym trzeba zrobić. Poprosiłem o spotkanie z pracownikami biura projektu i z panią dyrektor Ireną chmiel i po kilku tygodniach naciskania, spotkanie odbyło się 30 sierpnia. Naciskałem głównie przez propozycje tematów do spotkania oraz wniosek o dostęp do informacji publicznej, a ściślej – umów zawartych z firmami realizującymi projekt. Wniosek złożyłem 21 sierpnia, a o jego dalszych losach napiszę nieco dalej.
Na spotkaniu zamierzałem poruszyć trzy tematy zasygnalizowane w korespondencji, czyli:
- Realizacja szkoleń, szczególnie dla osób nie korzystających do tej pory z komputera.
- Oprogramowanie inwigilujące użytkowników instalowane na przekazywanych komputerach.
- Dostępność platformy usług elektronicznych.
Wydaje mi się, że to drugi temat jakoś zmobilizował urzędników do spotkania. To zresztą było moim celem. Spotkanie dotyczyło zatem trzech powyższych tematów.
Szkolenia i wsparcie
Beneficjenci projektu zaczęli dzwonić bezpośrednio po tzw. “szkoleniach”. To były dwudniowe spotkania, zazwyczaj w dużych grupach, podczas których należało się zapoznać ze sprzętem na tyle, by móc z niego korzystać. Ewidentnie nie spełniły tego celu, przynajmniej w wypadku dużej części beneficjentów. Gdy dzwonili do firmy obsługującej technicznie projekt słyszeli, że teraz muszą sobie radzić sami. No to zaczęli szukać na własną rękę. Zaciekawiło mnie przy tym, jak wyglądała umowa z firmą Tomorrow sc. z o. o. Gdyby bowiem firma była rozliczana z efektów, a nie z godzin, to byłaby jeszcze szansa na jakieś poprawki. Dlatego zażyczyłem sobie dostępu do umowy. Jak na razie – bez skutku.
Podczas spotkania w urzędzie miasta dowiedziałem się, że będą szukać rozwiązań problemu. Zadano także pytanie, czy fundacja, w której pracuję podjęłaby się doszkolenia. Pewnie, że by się podjęła, ale tylko w wypadku osób niewidomych i słabowidzących. Tych w projekcie było ponad osiemdziesiąt. Poszukiwania rozwiązania problemu zakończyły się emailem podpisanym przez Michała Świderskiego, który na temat dodatkowych szkoleń napisał tyle:
W ramach Umowy, Wykonawca jest zobowiązany do przeprowadzenia szkoleń 2-dniowych dla 2000 Uczestników projektu, w grupach 20-osobowych. Po rozmowach z Wykonawca, nie ma możliwości przeprowadzenia dodatkowych szkoleń indywidualnych dla Uczestników projektu, zwłaszcza, że proces szkoleń już się kończy. Przeprowadzenie takich szkoleń wiązałoby się z ewentualnym aneksowaniem Umowy z Wykonawcą i przeznaczeniem na ten cel dodatkowych środków finansowych (poza projektowych), którymi Biuro Pomocy i Projektów Społecznych nie dysponuje.
Beneficjenci zostali zatem sami ze swoim problemem. Może to nawet lepiej, że ich laptopy pozostaną zamknięte. Bo atmosferę spotkania podgrzał drugi temat.
Co to jest TeamViewer?
Beneficjenci projektu czasem nie zdają sobie sprawy z tego, co Warszawa im użyczyła do domu. Są to całkiem przyzwoite laptopy, które okaleczono z funkcjonalności przez udostępnienie tylko konta użytkownika o ograniczonych uprawnieniach. Tak jest – na tym komputerze użytkownik nie może samodzielnie zainstalować i odinstalować żadnego programu. Zainstalować może zdalnie lub w serwisie pracownik firmy Betacom S.A. Jednak odinstalować – zgodnie z zapisami umowy – nie wolno niczego. A byłoby co odinstalowywać, bo w systemie działa cały czas program do zdalnego zarządzania – TeamViewer.
TeamViewer jest wymieniony na liście zainstalowanego oprogramowania, która jest załącznikiem do umowy użyczenia komputera. Jednak nie sądzę, by wiedza na jego temat była powszechna. Cytując za stroną producenta:
Za pomocą programu TeamViewer możesz w przeciągu niewielu sekund nawiązać połączenie internetowe z dowolnym komputerem osobistym lub serwerem i zdalnie nim sterować tak, jakbyś tuż przed nim siedział.
To bardzo dobry opis, którym nie podzielono się z beneficjentami projektu. Przeczytałem uważnie umowę na użyczenie i nie ma tam mowy o tym, że ktoś będzie zarządzał komputerem zdalnie. Biorąc pod uwagę poziom uprawnień – będzie miał dostęp pełniejszy do komputera, niż jego użytkownik. Ktoś zupełnie obcy ma dostęp do systemu operacyjnego, prywatnych plików, kamery i każdego innnego elementu komputera. Ma dostęp do rzeczy, których odmówiono samym użytkownikom.
To była naprawdę przykra rozmowa. Pani naczelnik Monika Muszyńska wielokrotnie próbowała mnie okłamać. Na początku twierdziła, że tego programu wymagają jakieś przepisy. Nie potrafiła ich wskazać, ale się przy tym upierała. Potem twierdziła, że za pomocą TeamViewera można tylko instalować oprogramowanie. Wreszcie – że połączenie może być zainicjowane tylko przez użytkownika, a nie przez zdalnego administratora. Kiedy doproszony na spotkanie informatyk potwierdził wszystko, co mówiłem, a zanegował twierdzenia pani Muszyńskiej – niewiele się zmieniło. Efektem był tylko sklecony na prędce komunikat, który jest w dużej części kopią ze strony producenta TeamViewera. Prawda o tym programie jest w nim zamaskowana informacjami, które – chociaż zgodne z prawdą – nie są pełne. TeamViewer nie służy bowiem do zdalnej instalacji oprogramowania oraz świadczenia wsparcia użytkownikom
. To znaczy – może do tego służyć, jak rewolwer może służyć do otwierania butelek i wbijania pinesek. TeamViewer pozwala na przejęcie kontroli nad komputerem, a potem można z nim zrobić wszystko, a nie tylko instalować oprogramowanie lub oferować wsparcie. To prawda, że połączenie odbywa się za zgodą użytkownika, ale on przecież nie wie, że daje dostęp do wszystkiego w swoim komputerze. Z komunikatu wie, że daje możliwość instalowania oprogramowania i świadczenia wsparcia.
Warto ponownie przypomnieć, do kogo skierowany jest projekt. Do osób cyfrowo wykluczonych, dla których informacje o kluczach publicznych i prywatnych, szyfrowaniu AES i protokołach SSL są jedynie niezrozumiałym bełkotem. Takim ludziom dano komputery, do których wytrychy oddano firmie komercyjnej. Ludzie są różni i nikt nie może dać gwarancji, że w firmie nie pojawi się nieodpowiedzialny lub wręcz nieuczciwy pracownik.
Co gorsza – beneficjentom nie dano wyboru. Jeżeli za rok ktoś się cyfrowo włączy i będzie umiał sobie radzić sam, to i tak TeamViewer będzie mu chodził w tle, a on nie będzie mógł zainstalować sobie niezbędnych narzędzi. I tak przez pięć lat, podczas których będzie miał ułomny komputer, a jednocześnie nie będzie mógł wnioskować o pomoc w zakupie pełnowartościowego. Nie nauczy się też zachowań bezpiecznych, bo przecież nie ma takiej potrzeby.
Dostępność platformy e-learningowej
Ostatnim tematem
spotkania była moja prośba o udzielenie dostępu do platformy e-learningowej. Byłem ciekaw, jak zapewniono jej zgodność z wymaganiami WCAG 2.0, jaką zadeklarował wykonawca. Poprosiłem o utworzenie konta podczas spotkania, a potem wysłałem oficjalną prośbę. Otrzymałem następującą odpowiedź:
Po spotkaniu z Wykonawcą projektu, informuję, że niestety nie ma możliwości stworzenia specjalnego konta dostępu na platformie PUE. W ramach podpisanej Umowy, Wykonawca jest zobowiązany do stworzenia i utrzymania 2000 kont dla 2000 Uczestników projektu. Ze stworzeniem i utrzymaniem każdego konta wiąże się także specjalna licencja, którą udzielił Wykonawca na 2000 Uczestników projektu. Dlatego nie ma możliwości w ramach Umowy z Wykonawcą, stworzenia dodatkowych kont dla większej liczby użytkowników, w tym kont specjalnych.
Dla mnie to brzmi zupełnie jak “mamy cię w dupie i co nam zrobisz?” Ja jednak przeczytałem umowę użyczenia komputera i nie znalazłem w niej zakazu, więc poproszę o dostęp kogoś, kto ma tam konto. Ze szczególnym wzruszeniem wspominam troskę pani Muszyńskiej, która na głos zastanawiała się podczas spotkania, czy nie narusza się w ten sposób prywatności tych dwóch tysięcy użytkowników platformy. Cieszę się, że pani Muszyńska ma prywatność niepełnosprawnych beneficjentów w takiej trosce, bo obrona TeamViewera na każdym komputerze przekazanym tym osobom świadczyła o czymś innym. Wielce też żałuję, że nie ma specjalnego znacznika HTML, którym można byłoby oznaczyć skrajny sarkazm.
Tajna umowa na innym biurku
Wspominałem wcześniej, że 21 sierpnia zażądałem dostępu do umowy zawartej z podwykonawcami w ramach projektu. Zgodnie z zapisami ustawy o dostępie do informacji publicznej taką informację należy przekazać bezzwłocznie, ale nie później niż w 14 dni od złożenia wniosku. Ja otrzymałem odpowiedź od Michała Świderskiego 6 września, a zatem już po terminie. Jednak to wcale nie była informacja, o którą prosiłem. Otrzymałem odpowiedź następującą:
W odpowiedzi na Pana wniosek o udzielenie informacji publicznej, w sprawie przesłania umów zawartych z podwykonawcami w projekcie “Przeciwdziałanie wykluczeniu cyfrowemu osób niepełnosprawnych w Warszawie”, uprzejmie informuję, że odpowiedź na wniosek zostanie udzielona do dnia 4 października 2013 r. Termin udzielenia informacji został przedłużony ze względu na przekazanie Pana wniosku do właściwego Biura, dysponującego oryginałami stosownych Umów. Biuro Pomocy i Projektów Społecznych jest realizatorem działań w projekcie, natomiast przedstawicielem Zamawiającego (Miasta Stołecznego Warszawy), w zakresie Umowy z Wykonawcą jest Biuro Informatyki i Przetwarzania Informacji. W związku powyższym stosowna odpowiedź zostanie przygotowana przez właściwe Biuro.
W ten oto prosty sposób pan Świderski zmienił brzmienie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Teraz termin odpowiedzi reguluje podrzędny urzędnik na podstawie odległości jednego biurka od drugiego. Przy czym ta odpowiedź nie brzmi dla mnie jak “na początku października przekażemy umowy”, a raczej “na początku października znajdziemy jakiś fajny wykręt” lub “na początku października pewnie już zapomnisz o tym wniosku”. Dlatego ustawiam sobie przypomnienie na ten dzień, ale wcale nie mam zamiaru czekać. Skoro jest taki problem, to jestem tym bardziej zaintrygowany.
Do przemyślenia
Poniżej sporządziłem listę, którą należy jakoś rozpracować. Daję ją też tym, którzy dotarli do tego miejsca tekstu. Może ktoś będzie miał jeszcze jakieś sugestie.
- Wartość projektu wynosi 25,7 miliona złotych.
- Szkolenia już się odbyły i wiele osób nadal nie wie, co robić z komputerem.
- Komputery są niepełnowartościowe.
- Dostępność platformy e-learningowej jest nieznana.
- Na komputerach zainstalowano oprogramowanie, które daje pełny dostęp do systemu użytkownika.
Ponownie urzędnicy wiedzą lepiej i ubezwłasnowolnili osoby niepełnosprawne. Przecież są od nich mądrzejsi. Ubezwłasnowolnili dla ich własnego dobra. Na zupełny koniec – kto by chciał taki komputer?