Prawo autorskie jest obszarem zawiłym i w powszechnym odczuciu pełnym zasadzek. Tak jest faktycznie, więc warto przyjrzeć się mu także w kontekście dostępności. Zrobię to na przykładzie filmu oglądanego w telewizji.
Mam wrażenie, że obecne prawo autorskie nie reprezentuje interesów autorów. To znaczy – reprezentuje ich interes w tym, by do utworów dostęp był możliwie utrudniony. Zdaję sobie sprawę, że wynika to z chęci zarobienia za każde odtworzenie piosenki, obejrzenie filmu czy przeczytanie książki. Jednak twórcy zależy przede wszystkim na tym, by jego utwory były słuchane, oglądane, czytane, a dopiero w efekcie tego – opłacone. Tymczasem przepisy skonstruowano w taki sposób, by odbiorcy mieli dostęp do utworów możliwie utrudniony.
Posłużymy się następującym przykładem: jakaś stacja telewizyjna A chce wyemitować film, do którego nabyła prawa do emisji, wyposażony w audiodeskrypcję i tłumaczenie na język migowy. Z jednej strony jest do tego zobligowana przepisami, a z drugiej – chce poszerzać krąg odbiorców. Jednakże film nie ma ścieżki audiodeskrypcyjnej i tłumaczenia, więc należy je dorobić. Środki na to nie są potrzebne zbyt duże, więc sprawa trafia do prawników. Ci na początku mówią, że się nie da (to najbezpieczniejsza odpowiedź), a przyciśnięci do muru znajdują stosowny przepis w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych:
Art. 331. Wolno korzystać z już rozpowszechnionych utworów dla dobra osób niepełnosprawnych, jeżeli to korzystanie odnosi się bezpośrednio do ich upośledzenia, nie ma zarobkowego charakteru i jest podejmowane w rozmiarze wynikającym z natury upośledzenia.
Niby zatem się da, ale nie za bardzo… Prawnicy się zastanawiają i wreszcie stwierdzają, że jednak się nie da, bo:
- Tworzony jest utwór zależny, a zatem potrzebna jest zgoda właściciela praw autorskich. Jeżeli nawet nie jest potrzebna (co wcale takie pewne nie jest), to:
- Nie będzie można wyemitować takiego utworu, bo może być on odebrany przez każdego odbiorcę, a przecież to dostosowanie powinno być dokonane w rozmiarze wynikającym z natury upośledzenia oraz
- Telewizja – jako taka – emituje filmy w celach zarobkowych. Poszerzając grupę odbiorców dotrze z reklamami do większego kręgu, a zatem…
Prawnicy nigdy nie będą pewni, więc zachowają się asekurancko i po prostu stwierdzą, że się nie da. Mają po temu wszelkie podstawy, bo organizacje zbiorowego zarządzania prawem autorskim wraz z policją ścigały już osoby na własną rękę udostępniające filmy, na przykład przygotowując własne napisy do filmów, gdy nie zadbał o to producent.
Można z tego wybrnąć renegocjując umowę z właścicielem praw autorskich i nakłaniając go do wyrażenia zgody na wykonanie audiodeskrypcji i tłumaczenia na język migowy. Jest to czasochłonne i żmudne, ale możliwe. Jednak rozwiązuje tylko połowę problemu. Stacja telewizyjna A – po otrzymaniu stosownej zgody – wykona obie adaptacje, wyemituje film i na tym się skończy. Stacja B, która ma prawo do emisji tego samego filmu nie będzie mogła skorzystać z audiodeskrypcji i tłumaczenia wykonanego przez stację A. W tym celu musiałaby zwrócić się o renegocjację umowy do właściciela praw autorskich i sama wykonać obie adaptacje. Sama, bo stacja A nie może sprzedać tych adaptacji, a przynajmniej nie bez zgody właściciela praw autorskich. I tak to się toczy. A wszystko w trosce o dobro twórcy, którego utwór nigdy nie dotrze do wielu odbiorców niepełnosprawnych ze względu na sztywność prawa i jego zawiłość.
Ten problem nie pojawi się, jeżeli utwór jest w domenie publicznej lub na liberalnej licencji otwartej. Każdy może takie utwory adaptować i udostępniać dalej, o ile nie jest to zastrzeżone, jak w licencjach CC-ND. jednak takich utworów jest bardzo mało i nie odnajdziemy w tej grupie najnowszych produkcji wiodących wytwórni filmowych. Innym możliwym wyjściem byłoby dokonywanie adaptacji przez samą wytwórnię, która sprzedawałaby gotowy produkt z prawem do emisji. To bardzo wygodne rozwiązanie, które jest ogromnie rzadkie. Czy zatem nie ma nadziei?
Nadzieja jest w zmianie myślenia o prawach twórców i użytkowników. Te dwie grupy muszą się spotkać przy każdym utworze, więc twórcy powinno zależeć na jak najszerszym odbiorze, a użytkownikowi – na jego dostępności. Jak długo jednak każdą ingerencję, nawet niezbędną dla odbioru utworu, będzie się traktować jak łamanie prawa, tak długo spotkanie nie nastąpi. A przecież kierunek myślenia o prawie autorskim idzie w wielu kierunkach, także w stronę dalszego ograniczania praw użytkowników. A jak już promotorzy tego nurtu myślenia przesadzą, to świat się całkiem odwróci i zapanuje władza ludu, czy może raczej – użytkowników. Może zatem lepiej dojść do jakiegoś porozumienia i poluzować te kajdany.