Stare przysłowie hobbitów mówi: kto drogi prostuje, ten w polu nocuje. Chodzenie na skróty często doprowadza do błądzenia. W cyfrowej dostępności takimi skrótami są tzw. nakładki poprawiające dostępność stron internetowych. A tej drogi nie da się skrócić.
Ostatnio środowisko dostępnościowe ruszyło na wojnę z nakładkami. Złość narastała i pojawiały się kolejne teksty demaskujące nieskuteczność rozwiązań typu Userway. Wreszcie grupa inicjatywna przygotowała dokument podsumowujący informacje o nakładkach i jednocześnie dała możliwość podpisania pewnego zobowiązania, które znaleźć można na końcu. Gdy pisałem ten tekst, podpisów było grubo ponad 300.
Czy i dlaczego nakładki nie działają?
Czy jednak te nakładki są naprawdę takie złe i nie mogą poprawić dostępności strony internetowej? Mogą i nawet czasem to robią. Tylko robią drobne, najczęściej mało istotne rzeczy, nie rozwiązujące problemów z dostępnością cyfrową. Za to dają złudne wrażenie wśród laików, że znaleźli skuteczne rozwiązanie. A dystrybutorzy tego typu produktów nie wyprowadzają ich z błędu.
Nakładki to są zazwyczaj skrypty, które są ładowane przed załadowaniem samej strony. Oznacza to, że strona ładuje się wolniej i nie u wszystkich użytkowników zadziała prawidłowo. Takie nakładki mają bardzo ograniczone możliwości, tym mniejsze, im mniej dostępna jest strona internetowa. To paradoksalne, ale stronie bardzo mało dostępnej nakładka prawie nic nie pomoże, bo tekst będzie się rozjeżdżał, a kolorystyka nie będzie się zachowywać poprawnie. Można to poprawić w ustawieniach nakładki, ale tą pracę można efektywniej wykonać w kodzie strony, co zapewni jej większą dostępność.
Nakładki nie odpowiadają na największe problemy dostępności stron internetowych, jakimi są braki w alternatywach tekstowych i w multimediach, brak dostępu za pomocą klawiatury, niedostępne formularze. Dostarczają zaś elementy, które można zazwyczaj poprawić w kodzie strony lub wtyczką w przeglądarce.
A co na to eksperci?
W tą dyskusję świetnie wpisuje się badanie profesjonalistów z obszaru dostępności. 2/3 osób uznało stosowanie nakładek i podobnych rozwiązań za nieefektywne, a warto zauważyć, że specjaliści z niepełnosprawnościami byli jeszcze bardziej surowi w ocenach.
W Polsce mieliśmy podobną akcję, chociaż na o wiele mniejszą skalę. Raczkujące środowisko dostępnościowe jakieś 10 lat temu opublikowało wspólne stanowisko przeciwko tzw. „mówiącym stronom internetowym”, w tym przede wszystkim polskiemu IWR. Pomimo poszukiwań, nie umiem teraz znaleźć tego dokumentu w sieci.
Komuś może przebiec przez myśl podejrzenie, że to jest walka z konkurencją. Audyty są drogie, a doradztwo trudno dostępne. A tu przychodzi ktoś ubrany na biało i oferuje proste rozwiązanie działające na każdej stronie. No i nie trzeba już nic więcej robić. Prawda jest zgoła inna. Prawdziwe problemy z dostępnością pozostały, a poprawione są rzeczy mało istotne.
Skąd wzięły się nakładki?
Wszystko to wynika z dwóch zjawisk. Pierwszym jest nadmiar informacji. Projektanci stron internetowych, programiści, administratorzy musieliby się nauczyć tej całej dostępności. A do uczenia jest tyle innych rzeczy. Druga to próba automatyzowania wszystkiego, co jest pracochłonne. A przecież nie wszystko da się zautomatyzować. Akurat cyfrowa dostępność kiepsko daje się automatyzować. Bo dostępność musi zapewnić człowiek i bez niego po prostu się nie da. Technologia jest tylko narzędziem.