Jakoś tak mnie natchnęło, by napisać ten pesymistyczny tytuł. A wzięło się to z zabawy łańcuszkowej na Facebooku, polegającej na wklejaniu okładki płyty muzycznej, która miała wielki wpływ na użytkownika publikującego. Ten z kolei nominuje dalej i tak dalej. Do tego żadnego komentarza czy recenzji nie wolno dodać, bo to zepsuje zabawę. Łatwo się domyślić, że te okładki nie miały alternatywy tekstowej, a zatem dla mnie były bezużyteczne. Na samym początku tej zabawy poprosiłem Roberta Drózda, by podawał tytuły i wykonawców, co ten chętnie zrobił. Tak jak podejrzewałem – mamy gusta zgodne w 80%. Jednak wkrótce pojawiło się znacznie więcej podobnych postów od innych osób i już nie miałem ochoty i siły cisnąć kolejnych osób. Tak więc nie wiem, co ukształtowało moich znajomych na Facebooku.
Rzecz jest zupełnie zwyczajna, bo przecież tak się dzieje nagminnie. Jednak moją uwagę zwrócił fakt, że alternatyw tekstowych nie dodają także osoby, które dostępnością cyfrową zajmują się na co dzień, często zawodowo. Nawet uczą innych, jak tą dostępność wdrażać! Tylko tam jest praca, a tu jest życie prywatne, więc już nie trzeba dbać.
Po zastanowieniu, winę za ten stan rzeczy rozdzielę. Po pierwsze – winny jest Facebook i sposób dodawania w nim alternatywy tekstowej, przynajmniej tej ukrytej. Trzeba bowiem dodać zdjęcie i opublikować, a potem ponownie edytować obrazek i tam wpisać alternatywę. Gdyby już podczas dodawania odpowiednie pole edycyjne wyświetlało się jak wyrzut, to pewnie byłoby więcej tych opisów. Po drugie – winę ponosi rozwój cywilizacyjny i opisywany już wcześniej przeze mnie zanik pisma i przejście do informacji multimedialnej. Obraz ma mówić sam za siebie. Po trzecie – winę ponoszą też osoby publikujące, a szczególnie te, które wiedzą o konieczności dodawania alternatyw, a tego nie robią. To oznacza, że dostępność cyfrowa nie stała się wciąż elementem wbudowanym w proces tworzenia treści w Internecie.
Dodawanie alternatywy tekstowej do grafik to jeszcze prosta rzecz. Gorzej jest z napisami i audiodeskrypcją do filmów. To wymaga już zastosowania odpowiednich narzędzi, włożenia w to pracy i zaangażowania. To o wiele więcej, niż nagrać film smartfonem i wrzucić go na kanał w YouTube. Dlatego dostępność przegra z multimediami i chyba nie ma na to rady.
Jakiś miesiąc temu Adam Pietrasiewicz przygotował dokument z instrukcją, jak tworzyć dostępne cyfrowo dokumenty. Przejrzałem go i poprosiłem, żeby poprawił literówki w tekstach alternatywnych. Zdziwił się, bo przecież ich nie dodawał i miał zamiar zrobić to później. A jednak faktycznie je dodał i zrobił to na tyle odruchowo, że o tym po prostu zapomniał. Adam zawsze pamięta też o dodawaniu alternatyw w swoich obrazkach publikowanych na Facebooku lub Twitterze. I jest to bodaj jedyna znana mi osoba, która dba o dostępność grafik odruchowo. Aby zapewnić przynajmniej szczątkową dostępność, takich Adamów musiałoby być miliony.
Nadzieję na przyszłość widzę tylko w dwóch obszarach. Pierwszy to prawny obowiązek nałożony na podmioty publikujące w Internecie i egzekwowanie tego obowiązku. Drugi to sztuczna inteligencja, która mogłaby nieco pomóc, chociaż raczej nigdy nie zastąpi w tym człowieka. A jeżeli kiedyś będzie mogła zastąpić w tym człowieka, to pewnie zastąpi go także na szczycie cywilizacyjnego rozwoju. Patrzę zatem w przyszłość pesymistycznie i bardzo liczę na pocieszycieli.