Okazuje się, że Kuba Dębski pisuje na blogu, chociaż jeszcze rzadziej niż ja. Jednak czytam go z przyjemnością, bo myśli jak ja o cyfrowej dostępności. Ostatnio zainspirował mnie ten artykuł, a zwłaszcza akapit o tym, co za uszami mają dostępnościowcy. Zgadzając się z tezami, chciałbym jednak rozwinąć wątek raportów z audytów i samych audytów.
Audyty są potrzebne, ale inne, niż zazwyczaj są robione. Badanie powinno odpowiedzieć na pytanie, czy strona jest dostępna dla użytkowników z niepełnosprawnościami, a nie czy jest zgodna z WCAG 2.1. To naprawdę nie jest to samo. Jeżeli ktoś stawia pytanie, czy strona internetowa jest zgodna z WCAG, to – bez jej otwierania – odpowiem, że nie. Nie ma stron internetowych w pełni zgodnych z WCAG. To jakby powiedzieć, że droga jest równa, a przecież ma zmarszczki, żłobienia, a nawet niewielkie dziury. Jednak generalnie jest równa. Tak właśnie strona może być generalnie dostępna lub generalnie niedostępna.
Tymczasem raporty z audytu dostępności stron internetowych, to litania odnalezionych dziurek i falek. I każdy raport wygląda podobnie, bo na każdej drodze… Znaczy na każdej stronie da się znaleźć błędy dostępności. A lista błędów wygląda tak samo i może się różnić jedynie długością.
Audytor piszący taki raport zachowuje się jak walidator. Sprawdza i odnotowuje wszystko, bez refleksji, czy to ma jakieś znaczenie, czy może nie. Bo naruszenie kryterium sukcesu może być istotne lub nie mieć żadnego znaczenia. To rozróżnienie należy właśnie do audytora. Brak etykiety do pola edycyjnego wyszukiwarki jest formalnie błędem, ale czy stanowi problem dostępności? Ja mam wątpliwości. W większości raportów, jakie czytałem, brakowało tego podejścia, że jest wystarczająco dobrze. Stąd obsesyjne doszukiwanie się brakujących alternatyw tekstowych, zaburzonej hierarchii nagłówków itp.
Innym problemem jest forma raportów. One niemal zawsze mają negatywny wydźwięk i ich autorzy uważają to za oczywiste. Tymczasem lepiej jest zaprezentować rekomendacje, a nie wytykać błędy, by osiągnąć ten sam efekt. Można napisać tak:
Liczne błędy dostępności w formularzach. Kontrolki bez dowiązanych etykiet. Formularz kontaktu jest nieużywalny.
A można tak:
Formularz kontaktowy można poprawić przez dodanie etykiet do pól. Poprawi to znacząco jego dostępność, szczególnie dla niewidomych użytkowników. Podniesie też ogólnie funkcjonalność, ponieważ użytkownicy będą mogli zaznaczać pola wyboru klikając w etykiety.
Niby to samo, a jednak brzmi zupełnie inaczej. Ma to swoje niebagatelne znaczenie, co piszę z własnego doświadczenia. Kiedyś taki agresywny w formie raport przekazałem do podmiotu, gdzie włożono mnóstwo pracy i pieniędzy w zapewnienie dostępności strony internetowej. I ta strona była naprawdę niezła pod względem dostępności. Tylko – jak to napisałem na początku – błędy zawsze można znaleźć. No to audytor je znalazł. Zniszczył w ten sposób chęć dalszej pracy nad dostępnością w organizacji, bo wszystkie starania poszły psu na budę.
Wreszcie o samej specyfikacji WCAG, która jest bardzo źle traktowana. Wystarczy na nią spojrzeć, by od razu wiedzieć, że to jest zestaw dobrych rad. Jeżeli chcesz mieć dostepną stronę, to dodawaj napisy do filmów, zapewnij dostęp z klawiatury, pozwalaj na powiększanie czcionek. To są dobre rady, a nie kodeks karny! Jeżeli ktoś ma dobrą wolę i chęć, to skorzysta z WCAG, bo to jest wiedza uporządkowana i przemyślana. Jeżeli ktoś nie będzie miał dobrej woli, to może wykrzywić te dobre rady w coś karykaturalnego, co już spotykałem na różnych stronach. Takie dostępnościowe faryzejstwo i złośliwość. Czasem bierze się z niewiedzy, bronionej z okopów niekompetencji, a czasem – sam nie wiem skąd…
Zmierzam do tego, że czasem trzeba powiedzieć, że strona lub aplikacja jest dostatecznie dostępna, chociaż można tam znaleźć drobne błędy. I to jest właśnie zadanie audytora. Opisze to, co warto jeszcze poprawić, a nie zarzuci listą kilkuset nieistotnych błędów. A jeżeli znajdzie coś naprawdę istotnego, to położy na to szczególny nacisk. No i nie ograniczy się do odhaczania kryteriów sukcesu WCAG, gdy dostrzeże, że stronę można łatwo udoskonalić. Inaczej pozostanie tylko żywym walidatorem.