Lampka szampana za WCAG

Całkiem niedawno, bo 12 marca, obchodziliśmy symboliczną rocznicę powstania internetu. W moje 19 urodziny, równe 30 lat temu Tim Berners-Lee przedstawił dyrektorowi CERN swoją koncepcję sieci WWW. Ten mruknął, że to interesujące i nie wrzucił dokumentu do niszczarki. Zakładam, że był to dokument papierowy, bo pliki elektroniczne nie były jeszcze zbyt rozpowszechnione, nawet w CERN. A ponieważ mruknął to, co mruknął, to mamy obecnie internet w takiej postaci, jak wykoncypował to jego ojciec. Albo może trochę inny, bo pewnie TBL nie wyobrażał sobie czegoś takiego jak Facebook lub YouTube. Gdyby sobie wyobraził, to kto wie, czy sam by nie wrzucił notatki do Szczelin Zagłady.

Jednak dzisiaj nie o tym. Tim Berners-Lee pojawia się bowiem także 10 lat później, jako ojciec pierwszej wersji standardu WCAG. Co prawda nie on tworzył te wytyczne, ale on zauważył, że nie każdy ma równy dostęp do stron internetowych, a przecież internet jest dla wszystkich. Zainicjował zatem powstanie grupy roboczej, która miała za zadanie napisać receptę na chorobę niedostępności internetu. Napisali ją i ogłosili światu dokładnie 20 lat temu, czyli 5 maja 1999 roku. Zachowała się nawet notatka prasowa z tego zdarzenia, która jest skrzętnie przechowywana w sieci. Co ciekawe – jest dostępna po angielsku, francusku i japońsku. To pokazuje, gdzie szukać należy tych, którzy tworzyli WCAG.

Prawie nikt nie zauważył wtedy tych wytycznych. W tamtym czasie wszyscy mieli w nosie wspólne standardy sieciowe i w internecie powstawały wciąż nowe technologie. Jedne ginęły błyskawicznie, a inne trwały przez wiele lat, jak Flash – nowotwór przeglądarek i stron internetowych. Każdy kto miał siłę, pieniądze lub wyjątkowy dar przekonywania – tworzył własne standardy i rozwiązania. Stąd dziwne znaczniki, applety, wtyczki i inne ActiveXy. Z wytycznymi opisującymi dostępność nie było inaczej.

WCAG miały silną konkurencję w postaci licznych i zróżnicowanych standardów. Najpoważniejszym był Section 508, czyli wytyczne będące częścią amerykańskiej ustawy o niepełnosprawności. To był poważny konkurent, bo powstał w kraju, który był ojczyzną internetu i w którym rozwijał się on najszybciej. A powstał dokładnie w tym samym roku, co WCAG 1.0. Sprawił tym wiele problemów podmiotom próbującym jakoś ogarnąć dostępność. No bo niby jest standard WCAG, a z drugiej strony – trzeba się trzymać przepisów. No i trzymali się obu, bo na szczęście nie były ze sobą sprzeczne.

Jednakże te dwa dokumenty nie były jedynymi. Swoje wytyczne tworzyły zarówno firmy komercyjne, jak i poszczególne kraje. Takie ambicje miał choćby ówczesny gigant informatyczny IBM. Swoje własne dokumenty tworzyli Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy, a próby były także w Polsce. W tym chaosie ciekawie odnaleźli się Włosi, którzy stworzyli własny standard oparty zarówno o WCAG 1.0, jak i Section 508, a do tego dołożyli swoje własne oczekiwania.

Taki bałagan trwał przez kolejne kilka lat. Najgorzej mieli deweloperzy, którzy usiłowali robić aplikacje i strony internetowe zgodne ze wszystkim. W 2008 roku pojawił się kolejny problem, bo konsorcjum W3 zaktualizowało WCAG do wersji 2.0. A to nie była prosta aktualizacja, bo autorzy zmienili same fundamenty standardu, odrywając go od technologii webowych w rodzaju HTML, CSS itp. Pojawiła się potrzeba, by jednak wszystko to jakoś uporządkować.

Po kolei różne kraje rezygnowały z własnych wytycznych i przechodziły na WCAG 2.0. Najdłużej odbywało się to w USA, które twardo trzymały się swoich wytycznych w Section 508. Jednakże gdy pojawiła się idea, by WCAG 2.0 stał się częścią europejskiej normy, Amerykanie także się poddali. Brzmi to tak, jakby przegrali, ale to nie jest prawda. Oni po prostu czekali, co wymyślą Europejczycy, by jakoś zharmonizować swoje przepisy z unijnymi. Ich standard był już bardzo przestarzały, a tworzenie kolejnego na własną rękę nie miało wiele sensu. Kiedy więc Unia Europejska klepnęła WCAG 2.0, USA zrobiły to samo.

Potrzebne były dwie dekady, by standard WCAG został powszechnie uznany za ten najlepszy. Coraz więcej krajów włącza go do swoich systemów prawnych i prawie nikt już go nie neguje. A przecież mogło się nie udać. Gdyby w World Wide Web Consortium nie były Microsoft, Google i Apple, a zaczęłyby coś kombinować na boku, to mogło skończyć się zupełnie inaczej. Może temat był dla nich zbyt niszowy, a może uznali, że w tym wypadku współpraca opłaci się bardziej od rywalizacji. Ważne że zwycięzca jest już znany.

Wytyczne WCAG mają już 20 lat i są dostępne dla każdego dewelopera bez konieczności ponoszenia żadnych opłat. Są bogato uzupełnione o opisy możliwych do stosowania technik i popełnianych błędów. Jest tam bogata bibliografia, tutoriale, prezentacje. Tak więc nie ma wymówek! Brać i czerpać z tego dobra, a nie marudzić, że długie i nudne. A ja wypiję kieliszeczek z moją żoną za te najważniejsze dla dostępności wytyczne. Mam nadzieję, że się do nas przyłączycie.