Adam Pietrasiewicz nazwał mnie kiedyś publicznie dostępnościowym dżihadystą. Byłem skonsternowany, bo nie wiedziałem, czy mam się obrazić, czy może ucieszyć. Bardzo długo nad tym myślałem i wyszło mi, że Adam nie miał racji. We wszystkim ważny jest bowiem kontekst.
Ja jestem nie tylko specjalistą od dostępności. Jestem także, a nawet przede wszystkim, użytkownikiem napotykającym na bariery w dostępie do stron internetowych, aplikacji, dokumentów i multimediów. Z tego punktu widzenia dzielę sobie produkty na 3 kategorie: dostępne, używalne i nieużywalne. Najpierw rozprawię się z drugą i trzecią kategorią, by oczyścić przedpole dla omówienia dostępności jako takiej.
Nie ma produktów całkowicie dostępnych, to znaczy spełniających absolutnie wszystkie wymagania WCAG 2.0. Można je stworzyć w sposób sztuczny, ale nie o takich eksperymentach będę tu pisał. Te niedostępne zaś można podzielić na wspomniane powyżej kategorie, to znaczy używalne i nieużywalne. Używalne to takie, których korzyści z używania przewyższają trudności w używaniu. Nieużywalne zaś odwrotnie – wysiłek włożony w ich używanie jest większy od korzyści. Te dwie kategorie są oceniane bardzo subiektywnie, bo przecież konkretny serwis lub aplikacja są w różnym stopniu przydatne dla konkretnego użytkownika. Do tego – wysiłek zależy od umiejętności korzystania z technologii asystujących oraz od cierpliwości, co jest już zupełnie indywidualną cechą.
Weźmy za przykład serwis Facebook, którego użytkownikiem jestem od tak dawna, że właściwie od zawsze. Jego dostępność formalna jest pod psem. Jednak pewna doza determinacji pozwala na korzystanie z niego, chociaż bez przyjemności. Dlatego niewidomi użytkownicy, w tym także ja, korzystamy z rozwiązań alternatywnych, jakimi są mobilna aplikacja i mobilna wersja webowa. Tam o wiele wygodniej korzysta się z serwisu, chociaż też nie do końca. W aplikacji mobilnej mniej wygodnie się pisze, a w mobilnej wersji webowej kiepsko się oznacza ludzi i inne elementy. Czasem wracam zatem na główny serwis i przebijam się przez niego, bo oferuje mi kilka dodatkowych rzeczy. Korzyść jest większa od wysiłku, więc serwis jest używalny.
Drugim przykładem jest Elektroniczna Platforma Usług Administracji Publicznej (EPUAP). Pomimo najszczerszych chęci nie umiem z tego serwisu korzystać. Jest dla mnie nielogiczny, niewygodny i zawiera w sobie rozwiązania techniczne utrudniające dostęp za pomocą technologii asystujących. Jakieś okna modalne pojawiające się w dziwnych miejscach i przyciski niedostępne z poziomu klawiatury potrafią zupełnie zniechęcić do używania. Korzyści zaś są niewielkie, więc jest to serwis nieużywalny.
Kiedy już wyjaśniłem, jak traktuję serwisy niedostępne, muszę wyjaśnić, co rozumiem przez serwisy dostępne. Otóż są to takie, których używanie jest mało problematyczne lub wręcz nie nastręczające problemów. Otwieram sobie stronę, aplikację, multimedia i po prostu używam. Jednak tutaj odzywa się moja druga część osobowości, czyli specjalista od dostępności. Błyskawicznie i niemal odruchowo zaczynam się zastanawiać się, czy ktoś inny też będzie miał podobne odczucia. Lata pracy w tej branży sprawiły, że sprawdzenie wielu rzeczy nie zajmuje mi czasu i nie wymaga narzędzi. Przełączam tryb czytnika ekranu i od razu wiem, czy elementy są dostępne z poziomu klawiatury. Kilka skrótów klawiaturowych i mam ogólne pojęcie o strukturze semantycznej. Przykładowe obrazki na stronie pozwalają oszacować, czy autor zadbał o teksty alternatywne. Dosłownie kilka minut pozwala mi się zorientować w potencjale konkretnego serwisu. Byłbym jednak arogancki i nieodpowiedzialny, gdybym od razu stwierdzał, że coś jest dostępne lub niedostępne.
Badanie dostępności polega na przyłożeniu pewnej miary, którą jest zestaw kryteriów sukcesu WCAG 2.0. WCAG jest nam potrzebny do zestandaryzowania oceny. Inaczej łatwo można popaść w subiektywizm. Przykładam zatem tą miarę i badam, czy serwis jest z nią zgodny. Zazwyczaj nie jest i te odstępstwa zapisuję w raporcie. Jednak nawet spora liczba błędów nie musi sprawić, że serwis będzie nieużywalny lub niedostępny. Podobnie jak mała liczba błędów nie zagwarantuje, że serwisu da się wygodnie używać. Dlatego raporty które piszę zawsze zawierają dodatkowe zalecenia, wykraczające poza WCAG 2.0, a nawet dostępność jako taką. Chodzi przecież o to, aby serwis był jak najlepszy, a nie tylko dostępny.
Dlatego gdy ktoś mnie pyta, czy jakiś serwis jest dostępny, to bardzo się asekuruję. Przede wszystkim pytam, czy chodzi o zgodność z WCAG 2.0, czy może o to, czy ja mogę z niego korzystać. Jeżeli chodzi o to pierwsze, to muszę przyłożyć miarę i odpowiedzieć tak lub nie. W takich sytuacjach zachowuję się jak dżihadysta, bo inaczej nie mogę. Jeżeli ktoś oddaje samochód do przeglądu, chce zapewne wiedzieć, czy ma on sprawne hamulce, drożny przewód paliwowy i działający katalizator. Może go jednak interesować jedynie to, czy da radę dojechać z warsztatu do domu. Niektórym zaś chodzi nawet o jeszcze coś innego, a mianowicie o przybicie pieczątki na dokumencie potwierdzającym przegląd techniczny. To jest dokładnie to samo, co certyfikat dostępnej strony, czyli coś zupełnie nieważnego.
Kiedy jednak chodzi o tą prawdziwą dostępność, do której WCAG jest jedynie listą podpowiedzi, to okazuje się, że jest całkiem sporo serwisów i aplikacji spełniających takie oczekiwanie. Tym samochodem da się jechać bezpiecznie, chociaż warto pomyśleć o wymianie klocków hamulcowych za kilka miesięcy oraz zaszpachlować korozję na progach. Podczas badania muszę wskazać uchybienia, ale jednocześnie informuję, że to tylko kosmetyka.
Wyobraźmy sobie wielki serwis, gdzie włożono wiele wysiłku w doprowadzenie go do stanu dostępności, przeszkolono redaktorów, dorobiono napisy do plików wideo. Podczas badania automat znajduje jednak jakąś fotografię w galerii, która nie ma tekstu alternatywnego. Ja stwierdzę, że są drobne uchybienia, ale serwis jest dostępny. Jednak jeżeli ktoś mnie zapyta, czy jest zgodny z WCAG 2.0 na poziomie AA, to mogę odpowiedzieć co najwyżej, że prawie zgodny. A prawie przecież robi różnicę.
Napiszę to jeszcze raz – nie ma serwisów całkowicie zgodnych z WCAG 2.0. Zawsze znajdą się mniejsze lub większe wpadki. Ważne jest jednak to, czy te wpadki utrudniają lub uniemożliwiają korzystanie z serwisu. Innymi słowy – czy są kluczowe dla używania. Jeżeli tak – jestem bezlitosny i od razu wyrasta mi broda i zawiązuje się turban. Jednak w głębi serca jestem łagodny i potrafię przymknąć oko na błahostki. Albowiem świat jest o wiele bardziej skomplikowany i nie da się do niego podejść binarnie.