Wczoraj uczestniczyłem zdalnie w spotkaniu w Ministerstwie Cyfryzacji. Tematów było kilka, w tym przedstawił się nam nowy Lider Cyfryzacji, czyli Grzegorz Zajączkowski. Rozmawialiśmy także na temat dostępności e-zasobów edukacyjnych, a w szczególności na temat niedostępności e-podręcznika. Sporo dowiedziałem się na temat przyczyn porażki tego projektu i od razu skojarzyło mi się to z artykułem o szminkowaniu dostępnością użytecznościowej świni.
Artykuł zaczyna się od stwierdzenia, że stosowanie rozwiązań dostępnościowych na nieużytecznym serwisie jest jak szminkowanie świni. Ile byście nie szminkowali, to zawsze będzie tylko świnia. Tłumaczenie jest moje, więc przyjmuję krytyczne uwagi. Artykuł jest zatem o tym, że nie ma sensu stosować rozwiązań dostępnościowych tam, gdzie zawodzi użyteczność. Wskazano wręcz kilka takich mechanizmów, jak upychanie technologii ARIA bez ładu i składu; dodawanie pasków dostępności, bo normalnie serwis nie trzyma kontrastu i nie pozwala na powiększanie czcionek; czy wręcz robienie dostępnych wersji, bo podstawową przerabiać wymagałoby nadmiernego wysiłku. To wszystko prawda, ale ja o tym szminkowaniu myślę jeszcze szerzej.
Chodzi bowiem o to, że otrzymując publiczne pieniądze na dostępne zasoby, zazwyczaj po prostu robi się zasoby. Dopiero potem dorabia się do nich dostępność, jakby to była dodatkowa funkcjonalność. Tymczasem jest to element integralny, wymagający zaprojektowania i wdrożenia od początku. Piotr Witek z firmy Utilitia opisał sytuację związaną właśnie z projektem e-podręczników, gdy po ciekawym i angażującym szkoleniu dla autorów zasobów, wyszła na scenę koordynatorka i bez obciachu stwierdziła, żeby się tym nie przejmować. Dostępność dorobi się potem. Skoro tak, to po co się wysilać? Wszyscy zaczęli mieć to w nosie i tak pozostało aż do końca.
Piotr Witek poinformował także o tym, że Utilitia, jako podmiot odpowiedzialny za dostępność projektu, dawała regularnie komunikaty, że dostępność leży. Jak wcześniej wspomniałem – wszyscy mieli to w nosie aż do końca. No i oczywiście takiej świni nie udało się już uszminkować podczas przekazywania projektu. Świnia pozostała tylko świnią za 50 milionów złotych.
Jeszcze ciekawsze informacje usłyszałem od dr Izabeli Mrochen. Jest to ekspertka od dostępności cyfrowej, posiadająca certyfikaty choćby z Australii, która została w tym charakterze zatrudniona w projekcie. A zajmowała się w nim… tworzeniem tekstów alternatywnych do grafik i napisów do filmów. Jej potencjał został zmarnowany podwójnie. Po pierwsze – bo robiła pracę za autorów zasobów, co zajmowało jej o wiele więcej czasu. Autor zasobu o elektrowni węglowej może i powinien sam opisać grafikę dołączaną do materiału, oczywiście zgodnie z zasadami. Ktoś nie znający tematu elektrowni może opisać grafikę najwyżej jako “jakiś budynek z kominem” lub poświęcić kilka godzin na odnalezienie informacji dodatkowych. Po drugie – stracono możliwość nauczenia całej masy autorów robienia dostępnych materiałów, co przydałoby się im w przyszłości.
Szminkowanie świni jest szczególnie trudne w wypadku materiałów edukacyjnych. Dzieci z niepełnosprawnością potrzebują nie tyle dostępnych materiałów, ile zaadaptowanych materiałów. Niewidomy uczeń nie będzie kolorował figur geometrycznych. Nie dlatego, że to nie może być zrobione w sposób dostępny, ale dlatego, że to nie będzie miało sensu dydaktycznego. Trzeba zatem do tematu rozpoznawania figur wymyślić coś innego, co będzie uniwersalnie użyteczne. Prostackie udostępnienie zadania dla widzących uczniów nie zadziała.
Zatem powtarzając już zdarty frazes – dostępność jest elementem całego projektu informatycznego, a nie nakładką na niego. Dopóki to się nie zmieni, cyfrowej dostępności nie uda się wdrożyć, a pieniądze publiczne będą marnowane. Czas na zmianę.