Wyzwania dla cyfryzacji administracji na przykładzie podatku w wysokości 27,5 złotych

Od kilku miesięcy jestem mieszkańcem Andrychowa, do którego przeprowadziłem się z Warszawy. Kupiłem tu mieszkanie, a w trakcie rozmów na ten temat z przedstawicielką dewelopera zapytałem, jak będzie z podatkami od nieruchomości i gruntowym. Powiedziała, że oni sami się zgłoszą i tak się stało. Na początku tygodnia przyszły dwa listy w tej sprawie. Jest to opowieść nie tyle o dostępności, ile o cyfrowej administracji i użyteczności, ale o tym zaraz.

Ciekawe, czy inni mają podobnie jak ja…Jak tylko przychodzi do mnie pismo z jakiegoś urzędu i zaczyna się od słowa “wezwanie”, sztywnieje mi kark, przechodzi dreszcz i generalnie organizm włącza tryb zagrożenia. Pompuje adrenalinę, przykurcza mięśnie i przyśpiesza oddech. Nic nie poradzę, że tak mam. To jest atawizm pochodzący jeszcze z prehistorii, gdy na mojego praprzodka rzucał się tygrys szablozęby, a uchwyt za gardło poprzedzony był warknięciem “wezwanie”. Przewalczyłem to i nerwowo chodząc po pokoju zapoznawałem się z treścią. Większość pisma była niezrozumiała, więc zdecydowaliśmy z żoną, że pójdziemy do urzędu i załatwimy to bezpośrednio.

W czwartek trafiliśmy do pokoju, w którym należało załatwić sprawę podatków. Moja biała laska zrobiła odpowiednie wrażenie, chociaż urzędniczka i tak odmówiła pomocy w wypełnieniu deklaracji. Znam ten numer, więc zapytałem, na jakiej podstawie prawnej odmawia takiej pomocy. Najpierw kręciła, że ona nie może bo przepisy nie pozwalają, ale chyba zauważyła, że to nie działa, więc bardziej uczciwie powiedziała, iż boi się odpowiedzialności. “Wie pan, jacy są ludzie…” Zgodziła się jednak, że po kolei powie co i gdzie wpisać. To była pani od podatku od nieruchomości, a obok przy biurku siedziała pani od podatku gruntowego i też pomagała, jak mogła. Generalnie zatem daliśmy radę. Potem w kasie zapłaciliśmy 27,50 złotych (słownie: dwadzieścia siedem złotych i pięćdziesiąt groszy)! Dwa listy polecone i pół godziny pracy urzędniczek za 27,50 złotych na pół roku.

Ja jednak nie o tym. Podczas wypełniania okazało się, że formularz jest już wypełniony ołówkiem. Z mojej żony emanowało zdumienie, ale delikatnie zapytała, czy ma teraz poprawić długopisem to wpisane ołówkiem? Urzędniczka potwierdziła, więc czemu nie. Przecież jesteśmy w urzędzie i nic nie powinno nas dziwić. Były tam powpisywane jakieś kody działek, zupełnie inne od tych z aktu własności; jakieś ułamki udziałów przeliczone na metry kwadratowe; jakieś mnożniki przez wartości podatków i w ogóle mnóstwo danych, których faktycznie sami byśmy nie wpisali. Nie to, że jesteśmy tępi, ale jest to po prostu coś nieznanego, z czym należałoby się zapoznać, czyli poświęcić kilka godzin lub wręcz cały dzień. Dobrze zatem, że dane już były wpisane tym ołówkiem.

Jednak po tym wszystkim naszła mnie refleksja, z którą podzieliłem się z żoną, a teraz dzielę się z Wami. Skoro te dane są już w systemie i można je wpisać ołówkiem, to dlaczego nie można dostarczyć mi gotowego elektronicznego formularza? Czemu nie mogę go przejrzeć, poprawić ewentualne błędy i podpisać jakoś elektronicznie? Dlaczego obok formularza nie wyświetla mi się przycisk do systemu płatności, abym mógł ten podatek zapłacić od razu? To wszystko jest robione przez interfejs białkowy w postaci dwóch urzędniczek i kasjerki. Za dwa miesiące muszę złożyć kolejną deklarację, czyli powtórzyć zabawę od początku. Od początku, bo nie zamierzam nabywać wiedzy na temat kodów geodezyjnych działek pod miejscem parkingowym i szukać stawek podatkowych, aby się nie pomylić. Ja chcę płacić podatki, ale oczekuję, że administracja mi to ułatwi.

Teraz trochę o dostępności, bo przecież tematyka serwisu zobowiązuje. Papierowe pisma są dla mnie niedostępne ze swej natury, ale równie ważny jest stosowany w nich język. Pisałem już o tym, że prosto napisane wezwanie jest bardziej efektywne. Pisałem też, że to trudne, bo trzeba zmienić przyzwyczajenia. Jednak nie tylko pismo z wezwaniem było trudne w odbiorze, ale także formularze deklaracji stanowiły poważny problem. Zarówno ich analogowa forma, jak i niezrozumiała treść i konieczność zdobycia dodatkowych informacji z nieznanego źródła. Krótko mówiąc – tor przeszkód dla podatnika. Urzędniczka zresztą zdawała sobie z tego sprawę, bo podpowiedziała, by przekazać obowiązek zbierania i przekazywania podatków administratorowi nieruchomości. To by wymagało zgromadzenia tajemnej wiedzy przez jedną osobę, a nie kilkadziesiąt, jak ma to miejsce obecnie. Nadal jednak uważam, że obywatel powinien sobie radzić z tym sam, a system powinien mu w tym pomagać. I to jest wyzwanie dla e-administracji. Jednak wśród projektów finansowanych z Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa takich rozwiązań nie ma, a przynajmniej ja ich nie znalazłem.