Nadszedł czas by wypowiedzieć się dość dosadnie o panującej w ostatnich miesiącach gorączce, jaką wywołał termin Rozporządzenia o KRI i wdrażaniu standardu WCAG w procesy tworzenia wszelakich treści cyfrowych.
Czy wszystkim zależy na osiągnięciu tego samego?
Dostępność stron internetowych dla osób niepełnosprawnych ma sens dla wielu kluczowych względów społecznych i ekonomicznych. Audytując serwisy czy tworząc treści elektroniczne powinniśmy pamiętać o ich odbiorcach. Uniwersalność i zgodność ze standardem WCAG zapewnia skuteczną komunikację, zapewniając tym samym równy dostęp do zasobów internetowych. Z obserwacji widzę, że podczas realizacji zadań publicznych kluczowym elementem jest jednak kwestia ekonomiczna.
Już widać, jak od maja tego roku wzrosła liczba instytucji, firm oraz organizacji specjalizujących się w standardzie WCAG i audytach dostępności. Nie neguję ich wiedzy i profesjonalizmu, ale często ich oferty są „wyssane z palca”, lub co miało miejsce, ktoś skopiował tekst ze strony Fundacji i wrzucił na swoją. Zabawne, bo nawet treści nie przeredagował! Strona to wizytówka, która także może określić wiedzę i świadomość audytora. „Weryfikując” ekspertów serwisy te zawierały niekiedy rażące błędy.
Brak znajomości prawa czy ignorancja?
Tworząc nowe serwisy nie uwzględnia się standardu WCAG. Nie wiem też jak nazwać kogoś kto tworzy w dzisiejszych czasach, layout oparty na tabelach. Z dotychczasowego doświadczenia ekspertów Fundacji Widzialni, wynika, iż dostępność zupełnie nowych serwisów sięga rzędu 30%, zawierając tak elementarne błędy jak poprawność kodu źródłowego. To tak jak byśmy jeździli samochodem z kwadratowymi kołami – da się, teoretycznie…
Administracja powinna, ale…
Nie należy winić samych audytorów i firmy zajmujące się tworzeniem oraz wdrażaniem standardu WCAG. Realizując zadania publiczne urzędnicy często zwracają uwagę nie na jakość, lecz przede wszystkim na cenę usługi. To jest podstawowy błąd, który tak naprawdę generuje większe koszty. W przepisach nie ma mowy o karach, ale kontrole urzędów mogą wymusić na nich działania do poprawy dostępności ich zasobów cyfrowych. Może to spowodować, iż na szybko będą realizowane prace, co także nie jest słusznym podejściem.
Jest jeszcze kwestia wiedzy i świadomości wśród osób pracujących w jednostkach realizujących zadania publiczne. Z przykrością muszę stwierdzić, iż jest ona na bardzo niskim poziomie. Dotarły do nas także informacje, iż osoby odpowiedzialne za weryfikację określonych wymagań w urzędach, nie posiadają specjalistycznej wiedzy. Co tak naprawdę powoduje, iż kontrola nie jest prawidłowym oraz jedynym wyznacznikiem weryfikującym stan dostępności serwisów internetowych.
Rozwiązanie?
Problem jest wyjątkowo złożony. Środowisko organizacji pozarządowych, instytucji oraz firm i osób prywatnych, których problem dotyczy lub są z nim zaznajomione podjęły już odpowiednie działania by sprostać problemom urzędników. Niestety nie przyniosło to zamierzonego efektu.
Mówię tu o powstałym dokumencie Mapa dostępności. Osobiście, początkowo nastawiony byłem niechętnie do „mapy”, obawiając się, że zostanie ona źle odebrana. Teraz, obserwując przebieg wydarzeń, stwierdzam, iż powinien być obowiązkowym poradnikiem podczas realizacji zadań publicznych.
Czas pokaże co z tego wyjdzie. Będę bacznie „obserwował” rozwój całej sytuacji.
Sebastian Depta, konsultant ds. dostępności Fundacji Widzialni