Czy wiecie, że korzystanie z czytników ekranu może być niebezpieczne? Głównie dlatego, że mamy ograniczony wybór oprogramowania, z którego możemy korzystać. Aplikacja kliencka, na przykład przeglądarka internetowa, program pocztowy, program antywirusowy, musi być zaprojektowany w sposób, który umożliwi współpracę choćby z czytnikiem ekranu. A przecież nie zawsze tak jest.
Jestem świeżo po przeczytaniu książki Wojciecha Orlińskiego pt. “Internet – czas się zacząć bać”. No i trochę zacząłem się bać. Poprosiłem Michała Woźniaka z Fundacji Wolnego i Otwartego Oprogramowania,żeby mi podpowiedział kilka rzeczy, w tym jakiś sposób zadbania o moją pocztę. Podrzucił mi link do poradnika Cryptoparty. Wśród wielu ciekawych informacji znalazłem i tą, że pliki PDF mogą przenosić niebezpieczne skrypty, więc do ich otwierania należy używać sprawdzonego oprogramowania. Tym sugerowanym była przeglądarka Evince, którą odnalazłem zainstalowałem i uruchomiłem. I co powiecie?.. Oczywiście jest zupełnie bezużyteczna. Nawet z interfejsem nie da się współpracować, nie mówiąc o odczytaniu treści dokumentu. Zatem trzeba pozostać przy Adobe Acrobat.
Dalej wziąłem się za szyfrowanie poczty. Zainstalowałem zalecaną wtyczkę do Thunderbirda o nazwie Enigmail, której zadaniem jest połączyć klienta poczty z oprogramowaniem do szyfrowania PGP. Do działania niezbędne jest zainstalowanie tego oprogramowania, którym jest w tym wypadku Gpg4win. Instalacja poszła gładko, zgodnie z tutorialem, bo wtyczka Enigmail jest całkiem prosta i dostępna. Wadą może być jedynie niekompletne spolszczenie, przez co interfejs trochę po polsku i trochę po angielsku. Wygenerowałem klucze i dalej podpisywać na dobry początek. No i brzdęk! Wtyczka jest dostępna, ale program Gpg4win otwiera okienko do podania hasła, które już dostępne nie jest. Czytnik ekranu coś tam mówi, ale tak bardziej bez sensu. Po kilku próbach udało mi się wpisać hasło i email poszedł. Czy to jednak jest bezpieczeństwo? Może za pierwszym razem wpisałem hasło do pola “Wyślij nam informację zwrotną…”
Podobnie jest z programami antywirusowymi, których interfejsy są zapewne bardzo ładne, profesjonalne i efektowne, ale korzystać z nich się nie bardzo da. Dlatego selekcja oprogramowania polega w głównej mierze na skupieniu się na problemie, czy z aplikacji w ogóle da się korzystać. Dopiero w drugiej kolejności można spoglądać na ich możliwości i funkcje. Zatem wybieramy nie produkty najlepsze, lub przynajmniej optymalne, ale dostępne. Czasem zdarzy się, że jest to ten sam program, ale to będzie czysty przypadek. Kupienie programu nie daje również żadnej gwarancji, bo producent ma w nosie “marginalnych” klientów i ich potrzeby. Musimy zatem korzystać z produktów dostępnych, które nie zawsze są dobre lub najlepsze z możliwych. W wypadku bezpieczeństwa jest to zaś szczególnie istotne, bo przecież przez wiele lat przeglądarka MS Internet Explorer była jedyną dostępną przeglądarką WWW, nie licząc egzotyki w rodzaju “mówiących” przeglądarek i przeglądarek tekstowych. A zatem – czy jesteśmy bezpieczni w Internecie?