E-podręcznik dostępny dla wszystkich, czy tylko dla niektórych?

Dzisiaj w Ośrodku Rozwoju Edukacji uczestniczyłem w konferencji poświęconej dostępności e-podręcznika. Jakoś biorę w tym udział, więc poczułem się w obowiązku, by uczestniczyć i zabrać głos. A dyskusja wywiązała się całkiem burzliwa.

Spóźniłem się na otwarcie i trafiłem od razu na prezentację Krzysztofa Wojewodzica z ORE. Opowiadał o projekcie, tworzeniu e-podręcznika i pracy nad jego dostępnością. Potem Mikołaj Rotnicki (Wielkopolskie Stowarzyszenie Niewidomych) opowiadał o WCAG 2.0 i jego stosowaniu w tworzeniu e-podręcznika. A potem mała kawa i zaczęło się.

Wśród obecnych dominowali nauczyciele ze specjalnych ośrodków szkolno-wychowawczych, głównie dla uczniów niepełnosprawnych wzrokowo i słuchowo. Dyskusję moderował Adam Pietrasiewicz (Akces Lab), chociaż uczestników nie trzeba było rozkręcać. Na pierwszy ogień poszło wyjaśnianie nieporozumień, bo niektórzy zrozumieli, że WCAG nakazuje robienie wszystkiego w nagraniach głosowych. Nauczyciele grzmieli zatem w obronie braille’a i notacji matematycznych, chemicznych i fizycznych. Po wyjaśnieniu zaczęło się drobiazgowe rozbieranie e-podręcznika, głównie w celu wykazania, że do niczego się nie nadaje.

To prawda. E-podręcznik nie będzie zawierał grafik dotykowych. Nie będzie dostosowany do możliwości percepcyjnych dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. Ogólnie nie rozwiąże problemów edukacji specjalnej, w tym dostępu do technologii wspomagających. To ma być e-podręcznik realizujący podstawę programową w możliwie dostępny sposób, a nie rozwiązanie omnipotentne.

Przyznam, że odczuwałem pewne zażenowanie, gdy po raz kolejny usłyszałem, że dzieci niewidome kształcone w szkołach ogólnodostępnych kończą jako analfabeci. Słyszę to od dekady i wciąż mnie zadziwia brak fantazji w znajdowaniu lepszych argumentów przez nauczycieli szkół specjalnych. Nie neguję przy tym istnienia takich sytuacji, a jedynie zwracam uwagę, że zawiedli tu nauczyciele, a nie uczeń lub podręcznik. Jednak uczniów w szkołach specjalnych jest coraz mniej i nic już tego trendu nie odwróci, co mnie bardzo cieszy. Teraz trzeba zadbać o to, by ci uczniowie uczący się w szkołach rejonowych mieli dostęp do podręczników, bo teraz tak nie jest. E-podręcznik może tu być remedium i należy zadbać o jego możliwie dużą dostępność.

Podczas dyskusji pojawiły się jednak prawdziwe problemy, które muszą doczekać się rozwiązania. Na przykład kształcenie najmłodszych dzieci różni się w zależności od rodzaju ich niepełnosprawności. Stosowanie napisów w filmach przeznaczonych dla dzieci mija się z celem, jeżeli te dzieci nie potrafią jeszcze czytać. Edukacja dzieci niewidomych wymaga stosowania alfabetu braille’a, czego standardowa podstawa programowa nie przewiduje. Słusznie też ktoś z sali zauważył, że zapis matematyczny powinien być dostępny wprost, a nie w postaci omówienia (tekstu alternatywnego). Część z tych problemów można rozwiązać, kiedy się już o nich wie. Platforma do e-podręczników wydaje się na tyle elastyczna, że można tam pomieścić wiele dodatkowych informacji. Ktoś jednak musi to zrobić i tu pole do popisu mają właśnie specjaliści od edukacji specjalnej.

Wydaje się, że wszyscy rozeszli się z kotłowaniną w głowach. E-podręcznik jest pewną nową jakością, chociaż jest wciąż pod ostrzałem z różnych stron. Szczególnie zęby ostrzą sobie wydawcy, co mnie wcale nie dziwi, bo właśnie wydałem 300 złotych na podręczniki dla mojej córki. Otwarta licencja podręcznika sprawi (mam nadzieję) że będzie on wciąż rozwijany. Będą do niego dodawane kolejne warstwy informacji, opracowane dla uczniów z różnymi potrzebami. Trzeba też pamiętać, że jest to jednak eksperyment na skalę światową i nie ma skąd czerpać wzorców. Mam nadzieję, że ten eksperyment się powiedzie i będę mógł z dumą powiedzieć, że brałem w tym udział. A jak się nie powiedzie, to też się nie wyprę.