Wczoraj byłem na prezentacji raportu “Tajni kulturalni”. Jest to raport z badania pewnej, dosyć specyficznej, części użytkowników Internetu, którzy korzystają z cudzej własności intelektualnej w celu dodania do niej pewnej wartości. Są to zatem – jak ich nazwano w raporcie – pasożyci treści.
W badaniu znalazły się trzy grupy osób:
- Archiwiści, którzy zajmują się zbieraniem i udostępnianiem konkretnych treści (filmów, treści religijnych lub edukacyjnych itp.)
- Tłumacze tworzący napisy do filmów.
- Administratorzy serwerów gier sieciowych.
Wszyscy łamią prawo autorskie i mają tego świadomość, chociaż szukają uzasadnień dla swojej działalności. Tworzą, przetwarzają, zbierają i udostępniają dla zaspokojenia własnych potrzeb oraz dla innych. No dobrze, ale co to wszystko ma wspólnego z dostępnością?
Niemal wszystkie multimedia są w Internecie niedostępne. Brakuje do nich audiodeskrypcji, napisów dla osób głuchych, czy tłumaczeń na język migowy. Wytwórcy nie zadbali o te elementy, a jednocześnie mają zawarowane prawo do decydowania o tym, jak i kto może robić uzupełnienia dla tych treści. No i oczywiście – ile ma zapłacić. Z zajadłością ścigają tych, którzy wykonują za darmo i w ich zastępstwie elementy, których producenci nie zrobili, na przykład polskie tłumaczenia i napisy do filmów. W systemach DVD i przesyłania napisów w telewizji celowo stosowane są obrazy liter, a nie strumień tekstu, żeby nie dało się ich łatwo wyodrębnić i – dla przykładu – powiększyć lub użyć innego kroju. Tworzenie usług dodatkowych (AD, CC, JM) wymaga – w świetle polskiego prawa autorskiego – zgody właściciela praw autorskich. mamy co prawda wyjątek w postaci art. 331, ale nie nadaje się on do stosowania w telewizji lub kinach, bo te działają dla zysku i nie są w stanie wyodrębnić precyzyjnie użytkowników, dla których takie usługi są dedykowane. No więc tego nie robią.
Serwis YouTube udostępnił narzędzia do tworzenia napisów do filmów w nim publikowanych i to jest świetne rozwiązanie techniczne. Mało komu jednak przychodzi do głowy, by dodawać polskie napisy w filmach, w których są polskie dialogi, chociaż w ten sposób można film udostępnić osobom głuchym. W sensie prawnym jest to jednak objęte pewnym ryzykiem, ponieważ tworzony jest utwór zależny. Znacznie gorzej jest w wypadku audiodeskrypcji lub języka migowego, bo wówczas nie tylko powstają opracowania, ale także nie ma wygodnych narzędzi do ich tworzenia i wmontowywania w filmy.
Siła społecznościowego tworzenia nowych treści jest ogromna. Można na przykład zaproponować tworzenie audiodeskrypcji do filmów porno. lub napisów do najnowszych filmów oferowanych przez Netflix., ale zawsze będzie to obciążone ryzykiem prawnym. W każdej chwili prawnicy mogą zdecydować, że dana treść narusza prawa autorskie i zablokować ją, co oznacza wyrzucenie jej do kosza. Przynajmniej w pierwszej chwili, bo uparci ludzie mogą odbudować usługi i treści dosyć łatwo.
Czy jest jakieś wyjście z tego klinczu? Bez zmian w prawie autorskim – raczej nie. Zmiany są blokowane przez wydawców, bo są im na rękę, jak niewolnictwo było na rękę wielkim plantatorom. Jednak to samo prawo ogranicza dostęp do zasobów osobom niewidomym i głuchym. Czy zatem jest to dobre prawo? Może warto rozważyć “wyzucie” z części praw majątkowych do utworów, jak można wyzuć z prawa do nieruchomości, gdy jest potrzebne na cele ogólnospołeczne. Bariera jest i o nią rozbija się wiele działań na rzecz dostępności treści. Bo niemal wszystkie są półlegalne lub nielegalne. I coś z tym trzeba zrobić panowie i panie.