W ubiegły czwartek odbył się Accessibility Camp. Krótko i sympatycznie napisano o nim na stronach Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, więc ja już nie będę referował. Za to podzielę się kilkoma refleksjami z części zupełnie nietechnicznej, czyli z samego początku imprezy.
Cel dostępności
Dostępność stron internetowych nie jest celem samym w sobie. Celem jest to, by użytkownicy z różnymi rodzajami niepełnosprawności mogli z nich korzystać. To proste stwierdzenie faktu implikuje wcale nie trywialne zmiany w postrzeganiu tematu dostępności. Można bowiem włożyć w kąt wytyczne i skupić się jedynie na tym, by informacja była dostępna dla osób z niepełnosprawnościami wzroku, słuchu, intelektualną oraz aby była operowalna za pomocą klawiatury. A wszystko to można zrobić bez czytania WCAG 2.0, posługując się jedynie logiką i znajomością technologii sieciowych. Jak zauważył Dominik Paszkiewicz – można zrobić serwis internetowy całkowicie i w pełni zgodny z WCAG, który będzie tak bezużyteczny, że bezwartościowy. Można też zrobić serwis dostępny i użyteczny, który będzie łamał zasady dostępności.
Po pierwsze – zrozumienie
Kluczem do dostępności jest zatem zrozumienie potrzeb różnych użytkowników i zaspokojenie ich. I wcale nie dlatego, że jest to wymóg prawny lub fajny element społecznej odpowiedzialności biznesu. W pierwszym wypadku wprowadzenie dostępności będzie bezrozumne i biurokratyczne. W drugim – tymczasowe i efekciarskie. Tak to mniej więcej przedstawił Jakub Dębski opowiadający o problemach z wdrożeniem dostępności w różnych instytucjach. Zrozumienie potrzeb i ograniczeń może zaś doprowadzić do zmian systemowych, które mają charakter bardziej fundamentalny i trwały.
Za długie – nie przeczytałem
Do tego wszystkiego trzeba dodać fakt, że WCAG 2.0 jest dokumentem długim, zawiłym, napisanym językiem hermetycznym i jeszcze przez kilka dni niedostępnym po polsku. Zajęci ludzie nie mają czasu i chęci czytać takich dokumentów, bo mają zbyt dużo innych zajęć. Tutaj jest rola dla ewangelizatorów dostępności, którzy będą te zasady wyjaśniać, operacjonalizować, serwować przykłady, tutoriale i FAQ. Potrzebne są proste odpowiedzi na trudne pytania, a tych wciąż bardzo brakuje. Dostępność musi stać się zarówno modna, jak i ciekawa jako problem do rozwiązania. Modna, bo poniekąd wymuszona prawnie, a zatem coraz częściej pojawiająca się w opisach zamówień. Ciekawa, bo zmusza do myślenia i poszukiwania rozwiązań innych, niż przeciągnięcie myszą gotowej kontrolki. A żeby to się zadziało, to muszą pojawiać się nowe źródła wiedzy. I to nie opasłe księgi, których nikt do końca nie przeczyta, ale materiały krótkie, acz różnorodne tematycznie.
Podręcznik pozytywnego myślenia
Na koniec coś, co wyszło podczas rozmów kuluarowych, a nie z samych wystąpień. Trzeba zmienić sposób mówienia o dostępności. Zamiast wytykania błędów, ciągłego audytowania, pisania raportów – trzeba mówić o semantyce, architekturze informacji, responsive web design i korzyściach biznesowych. Błędy mogą służyć jako przykład problemu do rozwiązania, a nie jako ilustracja zjawiska. Zresztą po audycie jest zazwyczaj już za późno. Jak się źle wybuduje most, to niewiele pomogą iluminacje, kolejne remonty i malowanie trawy na zielono. Mosty buduje się dla użytkowników i strony internetowe buduje się dla użytkowników. A jak twórca o tym zapomni i buduje jedno lub drugie dla wzmocnienia swojego ego lub zaspokojenia głupich zachcianek zleceniodawcy, to na koniec i tak to on zostanie partaczem, po którym trzeba poprawiać.
A jak już poczuje się motywację, odpowiedzialność i zaciekawienie – wtedy można sięgnąć po WCAG 2.0. I wtedy można dostrzec jak logiczny i spójny jest ten dokument i jaką pomoc może nieść tym, którzy dostępność chcą wdrażać. I wcale nie twierdzę, że jest to dokument bezbłedny i jedynie słuszny, ale jest najlepszy, jaki istnieje. Z niecierpliwością czekam na możliwość ogłoszenia wreszcie, że jest dostępny po polsku, co zostało zapowiedziane na Accessibility camp w ubiegły czwartek.